Trwają burzliwe dyskusje o ChatGPT i wyzwaniach związanych z aplikacją wyjątkowo sprawnych mechanizmów generowania języka naturalnego: czy i jak zmieni ona edukację i media, czy będzie wpływać na twórczość literacką, kogo pozbawi pracy, a komu da szansę na rozwój. Nie wiemy jaka będzie przyszłość takich rozwiązań (co oczywiste, bo to przyszłość), ale nie wiemy też, jak należałoby wdrażać je tu i teraz - metoda musi być wypracowywana na bieżąco.
Piszę o tym, bo to sytuacja dość bliska technologicznym doświadczeniom lat 90. Wchodzą nowe rozwiązania technologiczne, ale nie wiadomo za bardzo, jak je wykorzystać i jak odpowiednio przystosować je do potrzeb i możliwości człowieka. To na pewno problem wczesnego WWW: chcesz budować portal, ale nie ma badań nad użytkownikami portali, więc trudno go dopracować pod kątem użyteczności. Do tego nikt nie wie jak na nim zarabiać, czy odbiorcy w ogóle klikają w reklamy i czy rzeczywiście liczą się oryginalne treści. W razie potrzeby doświadczenie można zastąpić odwołaniem do przeszłości - dlaczego portal nie mógłby przypominać gazety, z kolumnowym układem zdjęć i leadów tekstu? Dlaczego encyklopedia multimedialna nie miałaby przypominać drukowanej książki?
KSIĄŻKI NA PŁYTACH (1994-2000)
Beata Taraszkiewicz w swojej monografii “Książka multimedialna w Polsce” (Wydawnictwo SBP, Warszawa 2003) podaje, że
Polski rynek multimediów w latach 1994-2000 oferował około 700 tytułów (średnio 100 tytułów rocznie, z wyjątkiem lat 1994-1995, kiedy liczba ta była zdecydowanie mniejsza), z czego zdaniem Jakuba Frołowa komisarza wystawy polskich multimediów na Międzynarodowych Targach Książki „Frankfurt 2000” tylko 120 było naprawdę godnych uwagi. (s. 59).
Problemem polskich wydawców były koszty produkcji multimediów oraz piractwo, bardziej opłacało się tłumaczyć i wydawać zagraniczne publikacje na CD. Do tego polska książka multimedialna musiała być droga, a przez to dostępna dla nielicznych, także w latach 90. odtwarzacze CD nie były tak powszechnym wyposażeniem komputerów osobistych jak w początkach XXI wieku. Beata Taraszkiewicz przytacza szacunki dostępności takiego sprzętu:
Jacek Piechota - szef projektów multimedialnych w Wydawnictwie Naukowym PWN w latach 1994-1997 szacował, że z napędów CD-ROM w Polsce korzysta tylko 20 tysięcy osób. Natomiast już w 1995 r. Krzysztof Petelczyc - współwłaściciel firmy Ambient, produkującej polskie programy komputerowe szacował liczbę polskich użytkowników komputerów multimedialnych na około kilkaset tysięcy (s. 32).
Książki multimedialne wydawały takie podmioty jak Optimus Pascal Multimedia, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Young Digital Poland, Wydawnictwo Naukowe PWN, Cartall, Wydawnictwo Naukowo Techniczne, Polskie Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych im. Eugeniusza Romera, Fogra Multimedia, Edgard Multimedia, Albion, Impresja Wydawnictwa Elektroniczne, DD Komputery. Większość z wydawanych publikacji była tłumaczeniami zagranicznych produkcji, co w przypadku encyklopedii miało dość poważne wady - choćby marginalizację tematów polskich, które nie mogły interesować zachodniego czytelnika.
Jesienią 1996 roku oczekiwano wydania polskiej encyklopedii na płycie CD. Wtedy właśnie niepodpisany nigdzie dziennikarz albo dziennikarka magazynu CHIP spędził kilka godzin nad testowymi wersjami Encyklopedii Multimedialnej PWN, którą planowano rozprowadzać na płytach CD-ROM:
Decyzja o wypuszczeniu na rynek multimedialnego odpowiednika najpopularniejszej encyklopedii w kraju miała charakter strategiczny. Nie było zresztą wyjścia. Świat już dawno poszedł na przód, a zalewające nasz rynek anglojęzyczne wydawnictwa tego typu, prowokowały do pytań o nasze własne, polskie.
Jednak już po 1999 roku, według Taraszkiewicz,
nastąpiła wyraźna stagnacja i przeniesienie zainteresowania producentów multimediów na rozwój serwisów internetowych oraz poszukiwanie innych rodzajów działalności (s. 53).
Symbolicznym zamknięciem etapu rozwoju polskich publikacji mutlimedialnych było uruchomienie w 2000 roku przez Onet.pl internetowej wersji encyklopedii wydawnictwa Fogra, funkcjonującej zresztą już od 1998 roku w internecie pod domeną encyklopedia.pl jako reklamówka wydania na płycie CD.
Encyklopedia internetowa ma 20 razy więcej użytkowników niż wersja na płytach
Encyklopedie dostępne online miały też wyraźną przewagę nad tymi rozpowszechnianymi na płytach CD:
Wirtualne wydawnictwa nie zabierają miejsca na półkach ani na dysku komputera, cechuje je łatwość wyszukiwania i bogactwo plików multimedialnych. Są regularnie aktualizowane - przeważnie co miesiąc lub dwa. Ta ostatnia cecha czyni je bardziej funkcjonalnymi nie tylko od wydawnictw papierowych, ale także od encyklopedii na płytach CD. Dołączenie lub zmiana nawet kilku tysięcy haseł nie powoduje bowiem konieczności zakupu nowego wydawnictwa.
CZY KONIECZNIE TRZEBA PRZEWRACAĆ KARTKI
Wydawnictwa multimedialne zaliczano do książek - Beata Taraszkiewicz poświęca nawet jeden z rozdziałów swojej monografii na udowodnienie, że rzeczywiście nimi były. Książki historycznie przyjmowały rozmaite formy, jednak współcześnie kojarzone są przede wszystkim z kodeksem. Nawigacja po książce może być nawigacją po stronach, chociaż nie jest to przecież historyczna konieczność.
W połowie lat 90. multimedialne książki trudno przyjmowały się w księgarniach - księgarze narzekali na duże rozmiary pudełek z płytami CD i instrukcją, które nie mieściły się na regałach. Łatwiej było je kupić w sklepach komputerowych i sklepach z grami i oprogramowaniem - pasowały też z pewnością do zestawów komunijnych i prezentowych (komputer miał być przecież do nauki, a nie do grania).
Tyle o formie zewnętrznej książki multimedialnej - ale co z zawartością? Czy encyklopedia na płycie powinna nawiązywać typografią, składem i nawigacją do tradycyjnych, papierowych wydań? Anonimowy recenzent magazynu CHIP, oceniając testowe wersje Encyklopedii Multimedialnej PWN, zwrócił uwagę, że:
Podstawową formą prezentacji treści jest metafora książki, której strony zawierają rozwinięcia haseł. Niestety, obecny wygląd owych stron jest mało przejrzysty, a towarzyszący artykułom materiał ilustracyjny jeszcze go pogarsza.
Recenzent stwierdza, że za koncepcją interfejsu stoi “niejasna filozofia” i brakuje mu “zgodności ze standardem Windows”, a “infantylne elementy ikonograficzne i uciążliwe rozwiązania przestrzenne są dyskwalifikujące”.
Internetowa encyklopedia - przynajmniej zdaniem recenzenta - posiadać powinna abstrakcyjny, komputerowy interfejs, ponieważ ten wzorowany na układzie książkowym utrudnia nawigację i jest niezrozumiały. I dalej:
Nietaktem byłoby ocenianie testowej „multiklopedii”: wszystko może się jeszcze zmienić. A mimo to kilkugodzinna sesja z dwiema kolejnymi „betami” tej publikacji nie nastraja optymistycznie. Baza wiedzy obu „próbek” jest oczywiście fragmentaryczna, lecz nawet to, co zaprezentowano jako przykład, unaocznia, że multimedialność „nowej” encyklopedii jest więcej niż skromna. Brak wartościowych animacji, wielu zdjęć, chwilami niezbędnego dźwięku. Podstawową formą prezentacji treści jest metafora książki, której strony zawierają rozwinięcia haseł. Niestety, obecny wygląd owych stron jest mało przejrzysty, a towarzyszący artykułom materiał ilustracyjny jeszcze go pogarsza.
W 1998 wydana została nowa wersja Encyklopedii Multimedialnej PWN. W recenzji Ewy Dziekańskiej (czy to nie ona była autorką recenzji z 1996 roku?) pojawiają się pozytywne akcenty: interfejs jest “coraz bliżej Windows”:
Zmiany, choć z punktu widzenia wyglądu ekranów są kosmetyczne, w rzeczywistości wynikają z odejścia autorów od metafory książki, na elektronicznych kartach której prezentowane były poszczególne hasła. Koncepcja przybliżenia użytkownikom nowatorskiej formy publikacji przez jej wizualne powinowactwo z papierową książką nie sprawdził się. Analogia (przynajmniej taka, do której odwołali się twórcy płyty) okazała się niepraktyczna. Być może część użytkowników zdążyła się już do niej przyzwyczaić. Nie zmienia to jednak faktu, że wpływ owej idei na kształt poprzedniej encyklopedii był żałosny.
SKEUMORFIZM
Skeumorfizm to taki styl projektowania graficznego, w którym interfejs (GUI) naśladuje fizyczne obiekty albo sposób, w jaki użytkownicy wchodzą z nimi w interakcję. To przeniesienie pozwala na zredukowanie dystansu między użytkownikiem i interfejsem oraz skorzystanie z doświadczeń i przyzwyczajeń, które użytkownicy mają już po kontakcie z fizycznymi obiektami. Najprostszym przykładem skeumorfizmu jest guzik (button), który uruchamia określoną reakcję w warstwie informacyjnej (np. wybór linku) symulując przy tym mechaniczne (fizyczne) naciśnięcie.
Naśladowanie takie nie powinno być jednak dosłowne ani zaburzać swobody korzystania z aplikacji. Sposób przeglądania encyklopedii papierowej różni się przecież od sposobu przeglądania hipertekstowej bazy danych, jaką jest encyklopedia multimedialna. Odchodzenie od starych metafor oraz wypracowywanie natywnych interfejsów dla stron WWW i programów komputerowych było ważną częścią tego, co tak chętnie nazywa się rewolucją cyfrową.
Na kanale Grzesiek Opowiada znaleźć można krótki film na temat Encyklopedii Multimedialnej PWN z 1996 roku - autor prezentuje w działaniu jej “książkowy” interfejs, który tak nie spodobał się w redakcji magazynu CHIP.
Bonusowo zobaczyć tam możecie specjalne wydanie encyklopedii multimedialnej, gdzie pudełko na płytę CD udaje książkę (encyklopedię) w twardej oprawie.